PhobiaSocialis.pl

Pełna wersja: Szpital psychiatryczny
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Stron: 1 2
Calculator, z tymi prysznicami... pod nadzorem? Aż nie chce mi się wierzyć :Stan - Niezadowolony - W szoku:

Byłam w takim miejscu cztery razy, ostatnio w lipcu tego roku... Ten czwarty był pierwszym kiedy nie wylądowałam po próbie samobójczej... ogólnie diagnozę mam: osobowość chwiejna emocjonalnie...

Co do samego miejsca - był to szpital w Ciborzu - ogółem na kilku oddziałach,w tym najlepszy trafił mi się jednak w lipcu, głównie ze względu na swobodę z parzeniem kawy a jestem nałogowym kawoszem...

Nie ma co się oszukiwać - nie jest to miejsce marzeń, panuje tam okropna nuda... choć dla lubiących ciszę jest to na pewno na plus...
Dzień trwa od pobudki do porannego ciśnienia, dalej śniadanie, leki, przerwa w której czasami są rozmowy z psychologiem (najbardziej dostępny na oddziale 16, dawnym C); spacery/wyjścia na ławeczkę, obiad, znów przerwa, popołudniowe leki, kolacja, jakaś dziura, wieczorne leki... miejsc pod prysznicem 2-3, ale na żadnym z tych oddziałów nie było pod nadzorem...
Zdarzały się wśród kadry kwiatki od których gadania przysłowiowy nóż w kieszeni się otwierał... i jakkolwiek za pierwszym razem nie reagowałam,myślałam że tak być musi, następnymi byłam pyskata i przynajmniej skomentowałam głośno żeby taka pielęgniarka usłyszała co o niej myślę...

Po kilku tygodniach w takim miejscu można dostać drugiego zajoba... zaczyna się tęsknić za tym co było na zewnątrz...

Mnie wkurzały kraty w oknach, czułam się jak w więzieniu...
Ja bym nigdy nie poszła tam z własnej woli, nie lubię siedzieć w zamknięciu, jak w więzieniu i jeszcze kraty w oknach, masakra... i to jeszcze bez dostępu do internetu.
Kiedyś byłam tam kilka miesięcy.
ODDZIAŁ ZAMKNIĘTY, koszmar...gorzej niż w więzieniu, panie podające śniadania, obiady, kolacje chamskie, wulgarne i zbyt głośne, tak jakby tam były "za karę". W sali ukradli mi pieniądze, grzebień i krem, znalazłam tą pieprzoną złodziejkę i odebrałam jej swój grzebień i swój krem. Zginęła mi też z szafki czekolada. Tego to już nawet nie chciało mi się wyjaśniać. Później przychodził do mnie facet koło pięćdziesiątki pożyczać ode mnie pieniądze na papierosy, Ja: "Czego chcesz? Pieniędzy?" On: "na papierosy, 14 zł. Przysięgam. Oddam" Ja myślę sobie, taaak jasne, już to widzę jak oddaje, zero wstydu, oddałam mu ostatnie złotówki i zostałam spłukana, co to za czasy, żeby kobieta płaciła za faceta, pożyczał też ode mnie czasopisma których potem nie oddawał. Chodziłam do kościoła modlić się w intencji wyjścia stamtąd, dostałam od mamy specjalną książeczkę do modlitwy i modliłam się. Gdyby nie książki i muzyka z mp4, które mi mama przyniosła do szpitala, bym się zanudziła na śmierć.
Ja nie wiem co Wy z tymi kratami i nudą... przecież oddziały zamknięte nie powinny być dla fobików!! Ja byłem na oddziale dziennym, od poniedziałku do piątku dojeżdżałem sam z własne woli na zajęcia i nie żałuję ani minuty tam spędzonej.
Fobiczny777 napisał(a):Ja nie wiem co Wy z tymi kratami i nudą... przecież oddziały zamknięte nie powinny być dla fobików!! Ja byłem na oddziale dziennym, od poniedziałku do piątku dojeżdżałem sam z własne woli na zajęcia i nie żałuję ani minuty tam spędzonej.
I nie są. Przyczyny ich pobytu na oddziale zamkniętym na pewno były inne niż FS, np. próby samobójcze. A nawet jak ktoś był na oddziale zamkniętym i twierdzi, że ma tylko fobię społeczną, to czy można w to wierzyć bezkrytycznie?
Fajnie, że korzystałeś z oddziału dziennego i przyniosło to efekt :Stan - Uśmiecha się: Jednak wewnętrzna chęć zmiany króluje nad przymusem.

Użytkownik 100618

Temat stary, ale gdyby ktos się zastanawiał czy warto iść na oddział zamknięty.
Trafiłam po... powiedzmy dwóch próbach samobójczych, a raczej zamiarach, bo przeprowadzone to bylo w bardzo nieskuteczny sposób xD Mniejsza o to. Brałam leki garściami, by zagłuszyć cierpienie, nie pamiętam 3/4 czasu od pierwszej próby, nie wiem czy przez leki, czy przez stres. Przesypiałam większość dnia, nie wiem co robiłam przez pozostałą jego część. Chyba płakałam. Możliwe, ze jakiś wpływ na mój stan miał kilkudniowy brak jednego z przyjmowanych leków. Ogólnie było ze mną źle, a ze tym złym stanem sie chwaliłam na lewo i prawo, to pomimo, ze większość osób nie reagowała na to, to jedna pani doktor powiedziała wprost - albo wyrażam zgodę na pobyt, albo biorą mnie siłą. Z kpiącym uśmieszkiem i łzami w oczach podpisałam zgodę.
Trafiłam do szpitala w malej mieścinie, najpierw na blok pod większym nadzorem. Widok błąkających sie po korytarzu mężczyzn, otępionych lekami, napawał mnie lękiem. Trafiłam do jednej z nielicznych sal damskich, na której były dwie panie 85+. Okna nie miały klamek, ale na prośbę opiekun medyczny takowa przynosił i zamykał / otwierał okno. Krat nie było. W łazienkach nie ma zamków, prysznic był z zasłonką. Na początku bałam sie tam chodzić bez obstawy mamy, bo ci mniej świadomi panowie czasem zapuszczali sie w te zakazane rejony. Łazienka była zaniedbana ze względu na to, ze większość pań nosiła pampersy. Drzwi od jednej z toalet nie zamykały się, trzeba bylo je trzymać.
Przy przyjęciu musiałam wyjąć sznurówki z butów, ładowarka i słuchawki poszły do depozytu. Ładowanie telefonu odbywa sie w godzinach terapii zajęciowej, słuchawki można miec w ciągu dnia. Lustra na korytarzu są foliowe, bardzo zniekształcają obraz.
Leki podawane są 4 razy dziennie, zależnie od potrzeb, posiłki są 3, a dla cukrzyków 5. Rodzina może przynosić jedzenie. Dla osób, które są w szpitalu dłużej niż dwa tygodnie są organizowane spacery do sklepu. Pierwsze dwa tygodnie to tylko leżenie, spacery po korytarzu, gra w ping ponga i kulanie kuleczek z bibuły na terapii.
Pi tygodniu trafiłam na lżejszy blok, odgrodzony od tamtego drzwiami otwieranymi na czas terapii. To był skok cywilizacyjny, jak z Afryki do Europy. Panie uśmiechnięte, handlowały jakimiś towarami zakupionymi na spacerze, leci muzyczka z telewizora, inne zamawiają pizzę, pani pigułka parzy im herbatkę... Na poczatku mnie to przerażało. Ale z czasem poczułam sie tu... dobrze? Gdy nastrój mi sie ustabilizował, zaczęłam z nimi wchodzić w interakcje. Spory wpływ na moje myślenie miała pani, która trafiła na moja salę, bo nie mogla sobie poradzić z samobójstwem syna. Nie chciałabym zgotować moim rodzicom takiego piekła.
Co do samego leczenia, do mojego zestawu mirta + wenla dostałam stabilizator i nieskuteczne neuroleptyki na lęki. 3 razy zgłaszałam, ze nie łykam kapsułek i zostało to olane. Miałam miec rozdrabniane leki z woda, proponowano mi to dwa razy, zgadzałam się. Dzis cały dzień rozgryzałam tabsy. Ale w końcu dostałam dwie malutkie kapsulki zamiast jednej wielkiej, po prawie 3 tygodniach.
Oddział nie prowadzi psychoterapii, rozmowę z psychologiem miałam po tygodniu, gdy mój stan nie był tak zły i nie bardzo miałam ochotę sie babrać w tych nie przyjemnych tematach. Kolejną miałam gdy zgłosiłam ordynatorowi, ze czuje sie zle i mam zaostrzone lęki. Pani psycholog stwierdziła, ze potrzebuje terapii. Co wyklucza sie z pobytem tutaj...
Wizyta rano i wieczorem polega na zapytaniu przez lekarza "jak się pani czuje?". Czasami doktor przerobi sale w minutę.
Co do odwiedzin, są wyznaczone preferowane godziny, ale jesli stan pacjenta tego wymaga, to rodzina może zostać dłużej.
Pewnie mój szpital należy do tych o lżejszym rygorze :Stan - Uśmiecha się - Wystawia język: Terapeutycznie oceniam go średnio, bo najwięcej w tej kwestii daje kontakt z innymi pacjentami, ale stabilizująco farmakologicznie jest nawet ok. Tylko troche olewczo traktują uwagi, ze neuroleptyki nie pomagają. Jak sie doktor uprze na lek...
Pacjent odpowiada za rzeczy zostawione "przy sobie", wiec nie warto brać do szpitala niczego wartościowego. Papierosowe sępy są, trzeba je spławiać.
Oddział jest monitorowany, ale nie w każdym pomieszczeniu są kamery.
Najpierw mówiono mi, ze pobyt nie będzie trwał dluzej niż dwa tygodnie i będę diagnozowana, caly czas zaznaczałam, ze zalezy mi na diagnozie pod katem borderline. Koniec końców pobyt ma trwać 3-5 tygodni, a diagnozy nie będzie, bo 5 lat temu ichnia pani dochtór skierowała mnie na zupełnie inna diagnostykę i nie będą podważać jej opinii. Bo oni maja mi pomoc z tym, z czym tu przyszłam. Mowie pani psycholog "no ale sama pani mi mówiła, pytala czy nie weryfikowałam diagnozy gdzie indziej". Ona na to "Niee! Pytalam czy pani... No tak, nie probowala diagnozować sie gdzie indziej jesli watpila w trafność diagnozy". No kurr, no to jestem tu!
Przypuszczam, że w swoim stanie kwalifikowałbym się na hospitalizację psychiatryczną (nie na zamkniętym oddziale). Gdyby mnie było stać, może starałbym się o przyjęcie do prywatnego szpitala psychiatrycznego. Bo z tego, co czytam, to państwowe szpitale psychiatryczne w wielu przypadkach "nie dojrzały" jeszcze do tego, by leczyć.
Babińśki jest w porządku. można golić nogi i można nawet pobić prowadzącą lekarkę, co prawda pójdzie się w pasy ale przynajmniej satysfakcja jest :Stan - Uśmiecha się - Mrugając:
Pod kątem border i innych zaburzeń osobowości to do Oddzialu F7 w Kobierzynie, ja tam byłam i polecam...Leczenie przede wszystkim społecznością.Nie wszyscy wytrzymują ale pomaga...

Użytkownik 100618

Macie tak w ramach spamo-ciekawostki jakie gazetki miałyśmy w psychiatryku do czytania. Do tego Radio Maryja, telewizja Trwam i Disco Polo. Taka psychoterapia :Stan - Uśmiecha się - Wystawia język:


SPOILER: pokaż zawartość

SPOILER: pokaż zawartość
Halalko, nie strasz ludzi. :Stan - Uśmiecha się - Wystawia język: Być może Twój szpitalik nie był reprezentatywny.
Ciekawe, jak jest na oddziałach rehabilitacji psychiatrycznej, bo niektóre oddziały rehabilitacyjne to takie pseudo sanatoria.
Byłem trzy razy w szpitalu psychiatrycznym, i głowy uciąć sobie nie dam że czwartego nigdy nie będzie. Nie wiem czy mogę szczerze to komuś polecić. Jeśli ktoś spodziewa się wielu rozmów z psychologami, terapii grupowych, to się zawiedzie. Szpital jest głównie od ustalenia dobrych leków, stawia nacisk na farmakologiczne metody pomocy pacjentowi. Gdzieś tam pewnie są jakieś kliniki które oferują coś więcej, ale taki deafultowy psychiatry, jest jak mówię. Pierwsze dwa pobyty nic mi nie dały. Trzeci w sumie też nie, ale przynajmniej odpocząłem w nim psychicznie, poznałem zaskakująco normalnych i fajnych ludzi. Poczułem się tam jak w domu przez chwilę, w zasadzie lepiej, bo dom jeszcze nigdy nie pozwolił mi się skojarzyć pozytywnie i bezpiecznie. Aż żal było odchodzić.

Ja to bym potrzebował chyba iść na jakiś odwyk roczny, żeby całkowicie poza światem zewnętrznym ustawić siebie od nowa. Psychiatra właśnie w tym ostatnim szpitalu, chciał mnie wysłać na 10 miesięczną terapię. Spękałem wtedy, ale dziś żałuje, bo summa summarum i tak byłbym mniej stratny niż teraz. W sumie wszystko jeszcze przed człowiekiem... :Stan - Uśmiecha się - Mrugając:
Stron: 1 2