PhobiaSocialis.pl

Pełna wersja: Obsesyjna potrzeba niezwykłości w życiu.
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Witam. Pragnę podzielić się moim problemem, który jak mi się wydaje jest gorszy od fobii społecznej z perspektywy życia w społeczeństwie. Chciałabym się zorientować, czy są tu osoby czujące coś podobnego, czy istnieje nazwa w psychologii dla tego zjawiska.

Otóż, właściwie od małego dziecka mam w sobie silne pragnienie uczestnictwa w jakiejś niezwykłej sprawie lub przynajmniej bycia na jej tropie - nie jest to nic ściśle sprecyzowanego ale mam na myśli wydarzenie zdecydowanie wykraczające poza codzienność, pokroju zjawiska paranormalnego. Tylko proszę, nie śmiejcie się... ale często wyobrażam, że jestem przez kogoś obserwowana, gdy znajdę się w tłumie albo, że obca osoba którą akurat obserwuje nosi w sobie jakąś niezwykłą tajemnicę. Z drugiej strony celowo izoluję się, często chodzę samotnie na spacery czy jeżdżę rowerem w opustoszałe miejsca (latem, gdy pogoda jest odpowiednia potrafię wręcz wybrać się gdzieś z samego ranka) bo lubię się łudzić, że wtedy znajduję się w lepszych okolicznościach, żeby TO się wydarzyło.
Można podpiąć cały mój wywód pod typowe fantazjowanie jednakże świadomość tego, że nic nadzwyczajnego mnie nie spotka wpędza mnie w prawdziwą depresję. Z wiadomym względów uwielbiam przede wszystkim Urban Fantasy - gdzie w pewnym momencie życia bohatera pojawia się przełom - np. dowiaduje się, że posiada niezwykłe umiejętność, czy też odkrywa alternatywny świat... uwielbiam karmić się książkami, filmami tego typu a jednocześnie ich nie znoszę gdy dopada mnie myśl, że choć całe życie czekam na coś podobnego, jestem ignorowana. Potrafię wpaść w autentyczny gniew - powstaje ucisk w gardle i łzy.
Nie dość, że owe "marzenie" kładzie się dużym cieniem na podejście do życia, to ponadto istnieje ta przytłaczająca świadomość, jak bardzo różnicuje mnie od innych, gdy oni mówią o swoich planach i oczekiwaniach, realnych, normalnych, dotyczących pracy czy rodziny. Wtedy najbardziej odczuwam jak bardzo odstaję bo nie potrafię się pogodzić z faktem, jak strasznie życie jest ograniczone, że jestem w stanie wyobrazić sobie z grubsza jego zarys (nawet w najszczęśliwszej wersji), że trzeba ugiąć się powszechnej presji i jednak ułożyć je w odgórnie narzucony, uschematyzowany sposób. Tak bardzo nie mogę tego wszystko znieść, że nawet w najszczęśliwszych chwilach życia, potrafiłam złapać się na myślach w stylu "Więc tylko tyle? Do czegoś takiego dążę?"
Mam przeczucie, że kiedyś w końcu nie wytrzymam dłużej i przerwę to wszystko... dlatego proszę o odezwę, szczególnie osoby które doświadczają/doświadczyły podobnych stanów. Może w tym jest metoda.

Jeśli pozwolicie wkleję mój post na inne fora, żeby zwiększyć jego zasięg odbioru.
Szukasz może czasem czegoś, nie wiesz czego, ale wiesz, że jak to znajdziesz, to będziesz wiedziała, że to będzie to?
To uczucie "czegoś", co czeka gdzieś na Ciebie. Czasem się oddala, czasem czujesz, że jest blisko.
Nie daje spokoju.

Co do Twojej sprawy, to mam dokładnie jak Ty. Dobrze powiedziane:
silne pragnienie uczestnictwa w jakiejś niezwykłej sprawie - nie jest to nic ściśle sprecyzowanego ale mam na myśli wydarzenie zdecydowanie wykraczające poza codzienność, pokroju zjawiska paranormalnego.

manatka.manatee napisał(a):lub przynajmniej bycia na jej tropie
Nie ograniczaj się do "przynajmniej". Dąż do głównego celu.

PS. Zmniejsz jak możesz grafikę w podpisie.
Obawiam się, że w porównaniu do fantastycznych osobistych interpretacji, źródłowe problemy opisanych objawów mogą okazać się niewspółmiernie prozaiczne, przyziemne, względnie częste oraz dobrze znane/opisane a nawet leczone w pewnych kręgach psychiatrii - kojarzę, że czytałem gdzieś opisy podobnych przypadków. Natomiast nie jestem pewien jak w tej materii radzi sobie nasza medycyna głównego nurtu..
A mnie się coś widzi, że manatka poszukuje siebie i to jest rzeczywisty cel poszukiwań.
A skoro tak, to trzeba zaprowadzić do odpowiedniego lekarza.
Mam podobną potrzebę, czasami wyobrażam sobie że nagle dokonuje się punkt zwrotny w moim życiu i dowiaduję się że przez cały czas byłem nieświadomym uczestnikiem jakieś tajnego rządowego projektu lub wysłannikiem istot pozaziemskich które w końcu upominają się o swojego krewnego żeby wrócił do ''swoich''. Chodzi o bycie częścią jakiejś wielkiej historii. Raz próbowałem to wytłumaczyć Psychologowi, chyba się nie zrozumieliśmy. To może być wyrafinowany mechanizm obronny, taka ''Alicja w Krainie Czarów'' dla nie mogących się pogodzić z tym, co mają na co dzień. W związku z tym tematem kojarzą mi się filmy ''Charlie i Fabryka Czekolady'', ''Jestem Legendą'' czy choćby ''Laboratorium Dextera'' jako dość dobre reprezentacje takich fantazji. Niech kurtyny wreszcie opadną, niech przedstawienie się skończy, niech pokażą się aktorzy i reżyser...
Ok. Może nie mam żadnych fantastycznych wizji, ale od bardzo wczesnych lat chciałem dokonać czegoś wielkiego... Taka specyficzna megalomania, wsparta jeszcze kiedyś przez rodziców.
Mam podobną potrzebę, z tym, że nie odnośnie paranormalnych wydarzeń, a zrobienia czegoś wielkiego. Czuję, że MUSZĘ i ZROBIĘ coś wielkiego i jest to tak WIELKA potrzeba, że jestem w stanie poświęcić swoje życie aby tego dokonać.

Też nie wiem z czego to wynika i dlaczego mnie tak do tego ciągnie, ale... gorzej jakby tego nie było. To wyznacza Ci jakiś cel w życiu :Stan - Uśmiecha się - Wystawia język:
Na twoim miejscu poszłabym z tym problemem do psychologa
Marzenia się nie spełniają.
Marzenia się spełnia.

Może z tym jest podobnie?
Też podobnie myślałam:Stan - Uśmiecha się - Mrugając: kiedyś, dziś to zamieniło się o fantazjowaniu o podróżach po lasach,miastach,wyjazdach... żeby przeżyć coś ciekawego , po prostu nie chce siedzieć w jednym miejscu
Hej. Dawno nikt tu nie pisał. Też mam coś takiego. Chciałabym doświadczyć czegoś nadzwyczajnego, przejść do innego wymiaru. Bo wydaje mi się,że świat w którym żyjemy jest jedną wielką iluzją.
to nic nie normalnego ze chcecie osiagnac cos wielkiego - to instynkt ludzki, a z tym doswiadczenem czegos niezwyklego to mam tak samo chce byc wyjatkowy i doswiadczyc czegos odmiennego niz reszta

Użytkownik 104083

Też mam taką potrzebę. Kiedyś nawet patrzyłam z pogardą na osoby, które zakładają rodziny, mają zwyczajne prace, nie szukają sensu swojego życia i nie chcą być częścią czegoś większego, doprowadzić do czegoś istotnego. Teraz już lepiej je rozumiem i akceptuję, i zastanawiam się czy sama powinnam dążyć do podobnego, szarego (?) życia. Mimo wszystko, wciąż mam poczucie, że to by mnie zabiło. Paradoksalnie, druga opcja jest o wiele bardziej ryzykowna, bo wiem dokładnie, co miałabym robić. Mogę wybrać: albo sama będę dla siebie zagrożeniem, albo inni ludzie będę nim dla mnie. I kiedy analizuję swoje dotychczasowe życie, to zaczynam dostrzegać w ilu sytuacjach mogłam tak naprawdę uniknąć niebezpieczeństwa. Miałabym teraz inne wspomnienia. Tylko, że nieraz sama ściągałam na siebie agresję ludzi, jakbym chciała zrobić sobie krzywdę ich rękami. A może żyłam w lęku tak długo, że uzależniłam się od tego uczucia? Nie wiem czy ktoś tu też czerpie jakąś przyjemność z odczuwania lęku? Mi się wydaje, że jeśli miałabym normalny typ układu nerwowego, to i tak robiłabym wszystko, żeby poczuć strach. Tylko, że do pracy, którą wybrałam, musiałabym odczuwać jeszcze mniej lęku niż normalsi. Brzmi niewykonalnie, ale ja mam jeszcze tą cechę, że odczuwam mniej lęku w realnych sytuacjach zagrożenia, które mnie dodatkowo ekscytują, niż kiedy siedzę zamknięta z grupą osób i staram się udawać, że jestem normalna jak one.
Ja miałem jako nastolatek, ale to chyba można wybaczyć? Wszak czasy największej burzy hormonów. Do tego po czasie zauważyłem, że żadna to oryginalność chodzić w glanach i długich włosach. Zwłaszcza wtedy w okolicach 2010-2013, dziś rzadziej widzę tak ubraną młodzież, ówczesne metalówy dziś ewoluowały w alternatywki. Do tego zestaw "buntowniczych poglądów" też miałem jak wiele innych, nienawiść do religii, tradycji, "przeciętności". Później po zjeździe psychicznym, pierwszej depresji z kolei zapragnąłem być przeciętny i się nie wyróżniać, być niewidzialnym.

Dzisiaj chyba mam to gdzieś, nawet moja awersja do posiadania dzieci nie jest niczym dziwnym - masa teraz bezdzietnych par, ludzie nie chcą tak jak kiedyś, świat się zmienił. Do tego dzięki antykoncepcji jest mniej wpadek, które nie oszukujmy się, stworzyły miliony spośród poprzednich pokoleń. Do tego mam wrażenie, że najbardziej oryginalni i fascynujący są ludzie na pozór wydający się całkiem normalni. Oni nie muszą niczego udowadniać, pokazywać, mogą być na wierzchu random default gościem.

Kiedyś taki youtuber Turpat nagrał film "Nie bądż defaultem", w którym polecał ludziom by nie szli za nurtem w kwestii ubrań i zainteresowań. To jest ok podejście, jeśli poszerza nasze horyzonty, ale zgubne na dłuższą metę - bo jak co rusz będziemy coś oryginalnego robić, tak w końcu przestaniemy robić to co naprawdę chcemy. A człowiek często chce zrobić coś całkiem przeciętnego - zjeść typowy polski obiad z partnerką, lub iść do kina na typowy film Marvela.

Załamałbym się szczerze mówiąc, gdyby ukochana osoba kochała mnie za "odmienność", a nie to co we mnie najbardziej typowe. Bo z tym drugim mam wrażenie, najwięcej spędzamy czasu przez życie.

A, i jeszcze jedno przemyślenie. Bilie Ellish też do sklepu chodzi w klapkach i czapce. Nie sugerujcie się nigdy obrazami indywidualistów z social media, bo jak wszystko inne tam to tylko wycinka z życia. Później poznajesz taką osobę na żywo, i okazuje się że ma do powiedzenia mniej od Ciebie, jedynie umiała świetnie się wykreować.