PhobiaSocialis.pl

Pełna wersja: Życie mnie przerosło
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Już kiedyś częściowo opisywałam na tym forum swoje problemy.
Muszę przyznać, że pisanie przynosi mi niewielką, ale jednak, ulgę.
Pisanie idzie mi znacznie łatwiej niż mówienie.
Chodzę do psychoterapeuty, ale po prostu mam problem, żeby gębę otworzyć. Jeden z użytkowników tego forum napisał "na nic inteligencja, wiedza, umiejętności, kiedy życie emocjonalne w totalnym rozkładzie."
Wydawało mi się, że zerwanie z domem rodzinnym pomoże, ale tutaj nie ma "grubej kreski", nie da się od zera wszystkiego zrobić, nie wiedziałam, że dziedzictwo tego przeklętego domu może okazać się tak silne, tym bardziej, że nie zdawałam sobie sprawy z tego, że w nim się źle dzieje, nie było alkoholu, rozwodu, gwałtów, płacili mi na korepetycje, książki, rzadko podnosili na mnie rękę, nie zostawiali żadnych śladów, chociaż pamiętam, że nie było to tak bardzo bolesne fizycznie, ale strasznie się tego bałam, trzęsłam się po każdym uderzenie. Najczęściej bili po głowie.
Im więcej mam lat, tym więcej we mnie napięcia, lęku, niepokoju, strachu.
Szukam słowa pokrzepienia, może to niepoważne, ale próbuję.
Często ludzie wywodzący się z takich domów uważają, że inni mieli gorzej.
Rodzic nie ma prawa podnieść ręki na dziecko. Jeśli to robi, to jest niedorozwinięty, nie ma wiedzy i umiejętności do tego, by być rodzicem.
Sam uważałem swojego czasu, że u mnie nie jest źle, ojciec nie pije, zrobi jeść, każe się uczyć. To, że potrafił uderzyć, nawyzywać, wydawało mi się czymś normalnym. To straszne, że dla niektórych dzieci potrafi "znormalnieć" to, co dla innych ludzi jest czymś potwornym.
Super, że udało Ci się zerwać z rodzinnym domem. Chodzisz do terapeuty, próbujesz coś zmieniać. Jesteś na dobrej drodze. Niestety nie ma tak, że samo odejście z domu automatycznie uzdrawia całą sytuację. Na terapii odgrzebuje się te nieprzyjemne wspomnienia po to, żeby sobie z nimi poradzić, uwolnić się od nich. Sam przez to przechodziłem.
Z czasem coraz bardziej widziałem, jak duży wpływ wywarła na mnie przeszłość. Pewne moje zachowania stawały się coraz bardziej zrozumiałe. Powoli zacząłem je zmieniać. Teraz jestem zupełnie innym człowiekiem, niż byłem. Jest jeszcze trochę rzeczy, które warto by było zmienić, ale jestem dobrej myśli. Także widzisz, warto walczyć. Jeśli pisanie Ci pomaga, to pisz. Tutaj na forum jest sporo ludzi, którzy bardzo dobrze znają to, o czym piszesz.
bywa zle i smutno
Dziękuję Wam. Jestem wściekła, sfrustrowana. Nienawidzę tej bezsilności, tego, że nikt z zewnątrz mi wcześniej nie pomógł, chociaż nie mógł, bo moja matka zamknęła dom, "ja domu otwartego prowadzić nie będę".
Nikt nie mógł wyjść ani wejść bez jej zgody. Ojciec jest jej ślepo podporządkowany, ona nie pozwalała mi kontaktować się z dziadkami, bo to "potwory", 10 lat totalnego odcięcia od dziadków, których polubiłam w dzieciństwie!, mówiła mu (a ten pantoflarz NIGDY jej się nie sprzeciwił!) "Mąż powinien dla żony wyrzec się wszystkiego, nawet własnych rodziców."
Wiem, to okrutne, ale nie będę po nich płakać. Jestem życiową kaleką, a to nie jest moja wina! Już wolałabym być chora psychicznie, reakcje chemiczne da się okiełznać.
Jestem niedojrzała emocjonalnie (jak ja nienawidzę tego określenia, dopiero niedawno je poznałam, czasami myślę, że wymyślono je, żeby mi celowo dokuczyć, zniszczyć, podciąć skrzydła!!), a nie jest to moja wina! Czuję się jak w piekle. Podobno mam wysoką inteligencję i ogromna wiedzę, wszystko bierze w łeb, ten użytkownik miał rację. Cała skóra mnie piecze, czuję się jak zagubione, samotne stworzenie, skończona sierota.
Kiedy rok temu (tak, rok temu, od tego czasu mnie w ogóle w domu nie było, bo mnie stworzyciele nie wpuszczają) wychodziłam z domu, miałam walizkę, tylko z podręcznikami akademickimi, powiedziałam matce "wyprowadzam się", a ona na to "ach tak, wyprowadź się, ale najpierw napiszesz oświadczenie, że się wyprowadzasz". Napisałam jej.
Powiedziałam ojcu przez telefon od tych krewnych, że było mi źle, a on na to "Wiesz, mnie też źle było w domu rodziców, a jednak się z niego nie wyprowadziłem. Każdemu w domu coś nie pasuje, jakby tak wszyscy na świecie się z domu wyprowadzali, bo coś im nie pasuje, toby na całym świecie nikogo w domu nie było. A tak właściwie, to skoro ci było źle w domu, to czemu się wcześniej z niego nie wyprowadziłaś, z kimś się zdawało maturę, co?"
Mam 20 lat, spytałam matki, czemu w ogóle ze mną nie rozmawiają, gdy mnie mija na ulicy, odwraca głowę, udaje, że nie istnieję, ona na to "Szanujemy twoją decyzję, jesteś dorosła, sama liczyłaś się z konsekwencjami, wiedziałaś, że z tymi krewnymi nie utrzymujemy kontaktów." Ona z nikim nie utrzymuje kontaktów, zrobiła z domu twierdzę.
Nigdzie nie wolno mi było wychodzić, oprócz szkoły i korepetycji do wyprowadzki. Wyć mi się chce.
Zanim opuściłam dom, dzień wcześniej, powiedziałam ojcu, czy nie widzi, że matka nas krzywdzi, on na to "Mama podtrzymuje nasz dom, bez niej byśmy zginęli."
Dzwoniła jeszcze do mojego krewnego i mówiła "Uważajcie na nią, bo to kłamca i leń." Błagam Was, nie potępiajcie mnie, bo czuję się potępiona przez własną rodzinę.... :Stan - Niezadowolony - Płacze:
A dlaczego mielibyśmy Cię potępiać? Dlatego, że jesteś na nich wściekła? No i bardzo dobrze. Tak trzeba. Z tego co piszesz, widać jacy są strasznie bezmyślni. Oni prawdopodobnie nigdy tego nie zobaczą, nie są do tego zdolni. Nie warto marnować energii na przejmowanie się nimi. Widzisz wiele rzeczy, a to podstawa do tego, żeby to zmienić.
Po odcięciu się od toksycznych rodziców jest tak, że uczysz się na nowo życia. To rodzice powinni prowadzić, uczyć co jest dobre, co złe, by potem dziecko, gdy dorośnie potrafiło się odnaleźć, wiedziało czego chce i z odwagą szło przez życie. Jak tego nie ma, to potem taki ktoś czuje się wybrakowany, nie wie jak ma żyć i czuje jakby uczył się "raczkować".
Ale to jest do przejścia. Można to pokonać.
Zazdroszczę Ci, że odeszłaś z domu. Ja niedługo skończę 30- tkę a dalej mieszkam z rodzicami, studiuję. Staram się coś robić, cieszyć się tym co jest, wierząc, że kiedyś będzie lepiej.
A co według Ciebie wskazuje w moim poście na ich "bezmyślność"? I tak są to jedne z łagodniejszych sytuacji z ich udziałem.
To mnie wnerwia najbardziej, czasem chcę, żeby mi kiedyś rozwalili butelkę wódki o głowę, bo to byłoby namacalne, a ja nawet nie jestem w stanie stwierdzić, co jest w tym zachowaniu niewłaściwego. Nie wiem, nie potrafię nawet tego nazwać.
Masz rację, też czuję się jak ktoś, kto powstał z kamienia i teraz nie umiem się kompletnie w życiu odnaleźć. Na swój sposób, w dzieciństwie, było mi w domu dobrze (były drastyczne incydenty, ale pojedyncze), mam wrażenie, że moje życie zmieniło się w koszmar, drastycznie zaraz po wejściu w wiek dojrzewania, nieprzerwane pasmo strachu, upokorzeń i problemów.
Cytat:"Mąż powinien dla żony wyrzec się wszystkiego, nawet własnych rodziców."

Kobieta, która kocha rozumie, że nie może kogoś ograniczać i twierdzić, że powinien wyrzec się swoich rodziców. W związku ludzie powinni być wolni, mieć czas dla siebie, dla przyjaciół, dla swoich pasji a nie rezygnować ze wszystkiego, bo druga osoba tego chce.
Bicie po głowie też nie jest normalne. To samo robienie z domu jakiejś twierdzy.
Poza tym jakim wzorem jest ojciec, który się podporządkowuje żonie, nie ma własnego zdania. Dziecko powinno uczyć się od rodziców rozmowy, wyrażania własnego zdania, tego jak dochodzi się do kompromisu.
To wszystko wskazuje na ich bezmyślność.

Spróbuj teraz obserwować innych, znajomych, rodziców z dziećmi na ulicy, rozmawiaj z terapeutą, możesz czytać książki na temat rozwoju dziecka, budowania zdrowych relacji. Jak masz jakiegoś fajnego terapeutę to możesz go spytać, pewnie Ci coś podsunie. Na forum jest też wiele ciekawych tematów.
Tak, ale masz rację, że muszę się od zera wszystkiego uczyć. Nie wiem, czy pozostałych Użytkowników też dopadają czasami napady bezsilności i wściekłości, że można było inaczej spędzić wcześniejsze lata życia. Co narobili złego, to narobili, a ja to muszę sprzątać.
Bezsilność dopada czasem każdego. Czasem życie toczy się w miarę normalnie, ale staje się coś takiego, że znowu czuję się jakbym miał ze 20 lat mniej. Mam tylko nadzieję, że w miarę jak stawia się czoło problemom, pozbywa się lęków, a te negatywne myśli powoli będą odchodziły w niepamięć.
Duke napisał(a):Tak, ale masz rację, że muszę się od zera wszystkiego uczyć. Nie wiem, czy pozostałych Użytkowników też dopadają czasami napady bezsilności i wściekłości, że można było inaczej spędzić wcześniejsze lata życia. Co narobili złego, to narobili, a ja to muszę sprzątać.
Ja ciągle myślę ze chcialbym zmienic przeszlosc. Ale się nie da...
A macie tak, że nie jest rewelacyjnie na zewnątrz, ale da się jakoś żyć w pracy, szkole, na studiach, ale rodzina jest dla Was piekiełkiem? Nie potępiajcie mnie, ale tego nie da się opisać, jak bardzo nienawidzę swojej rodziny, ulżyłoby mi, gdyby moi rodzice umarli, nie pójdę na ich pogrzeb, wiem, że to brutalne, ale mam powody, aby tak twierdzić, czy ktoś z Was tak jeszcze ma?
Nienawidzę mojej rodziny za to, że uważa mnie za nic, traktuje jak śmiecia, im więcej mam lat, nienawidzę tych ludzi, ale jednocześnie się ich boję, żyję w ciągłym strachu, chciałabym coś zrobić, ale jestem bezsilna wobec nich. Na studiach, w pracy, da się coś zrobić, jeśli nie po ludzku, to przynajmniej powołując się na jakieś zapisy, dokumenty, a rodzina mnie zniszczyła i robi to nadal.
Najpierw narobili piekła, teraz nie odzywają się do mnie od roku, a mieszkam 500 metrów dalej, na ulicy odwracają głowę, udają, że mnie nie widzą. Nie znienawidzilibyście kogoś takiego?!
Niestety jest tak, że rodzina chodzi za nami jak cień. Można się wyprowadzić na koniec świata, a ta "trucizna" dalej będzie zatruwała nam życie. Wiele razy myślałem, że coś zrobię ojcu, tylko co to da? Nic. Mogę się na niego wściekać, ale on i tak nic nie zrozumie. Nie jest do tego zdolny. Jedyne co można zrobić, to zacząć nowe życie i przestać tracić energię na rodziców. Lepiej ją spożytkować na coś innego. Wiem, że łatwo o tym się mówi. Sam czuję się uwiązany. Wściekam się na nich, poświęcam energię na coś co i tak się nie zmieni. Rodzice wybrali takie życie a nie inne. Matka nie potrafiła odejść od ojca. Muszę się z tym pogodzić. Tak już niestety będzie. To co ja mogę zrobić to usamodzielnić się, wynieść się i się od tego odciąć.
Czyli rozumiesz mnie, Flopy28, i nie uważasz mnie za rozkapryszoną panienkę, której się w głowie poprzewracało, bo rodzina to taki cudowny wynalazek (tak twierdzą moi krewni, że jestem po prostu durna, ale ja dostrzegam znacznie więcej i widzę po prostu czyste zło, które przeżarło tę rodzinę) ?
Nigdy nie miałam chłopaka, nigdzie z domu nie wychodziłam, z rodzicami byłam na wyjazdach 68 razy w życiu (nie przesadzam, liczyłam!!i jeszcze kazali mi za to dziękować, jak matka kupoała wycieczkę do Szkocji, miałam 19 lat, kasjerka powiedziała, ale fajna wycieczka, taka droga, to moja matka cały czas podkreślała, na jakie to drogie wycieczki jeździmy, kilka miesięcy później opuściłąm dom, teraz jestem przez rodziców potępiona, skazali mnie na niepamięć, traktują mnie, jak umarłego.) mogę więc spokojnie powiedzieć, że nikt mi w zyciu tak nie zaszkodził, jak zła, okrutna i obleśna rodzina. Czy to grzech, że chcę realizować SWOJE plany, marzenia, mieć przekonania, które nie pokrywają się, a nawet są zupełnie SPRZECZNE z systemem "wartości", marzeniami i planami mojej rodziny?!
Duke, nie mam aż tak negatywnych odczuć w stosunku do rodziny jak Ty, jednak rozumiem Cię. U mnie relacje z ojcem są z roku na rok coraz gorsze. Od ponad roku nie mieszkam z nimi i z miesiąca na miesiąc odwiedzam ich coraz rzadziej. Robię to głównie ze względu na matkę, bo ona jeszcze w jakimś stopniu nie potępia tego co robię i trochę rozumie moje problemy. A co robię? Przestałem chodzić do kościoła. Nie jest mi to w żadnym stopniu potrzebne do życia i nie mam ochoty tam przebywać. Niektórzy ludzie przebywając w takiej świątyni modlą się i czują, że naprawdę im to pomaga. Mnie od paru lat już to w ogóle nie rusza. Chodzę tam jak przyjeżdżam do rodziny, żeby ojciec nie był na mnie obrażony cały dzień. Jak rozmawiamy przez telefon, to tylko rozmawiam z matką, z nim raz na parę miesięcy. Będąc tam również mało się do niego odzywam, bo niestety nie miałbym z nim o czym rozmawiać. Nie sądzę, żeby ta sytuacja się polepszyła w kolejnych latach. Ten człowiek to typowy katol z najgorszych stereotypów. Nie chcę mi się tutaj przytaczać przykładów, ale wszyscy wiedzą o jaki typ człowieka chodzi.

Dlatego rozumiem Cię w pewnym stopniu i mogę sobie tylko wyobrazić co teraz przeżywasz.
Duke, uważam, że masz pełne prawo do tego by czuć się wkurzona na rodziców. W takiej sytuacji każdy musi przez to przejść, no chyba, że ktoś woli żyć w pięknym kłamstwie i udawać, że jest wszystko w porządku.

Cytat:Czy to grzech, że chcę realizować SWOJE plany, marzenia, mieć przekonania, które nie pokrywają się, a nawet są zupełnie SPRZECZNE z systemem "wartości", marzeniami i planami mojej rodziny?!

Pewnie, że to nie jest grzech. Sam zauważyłem, że rezygnowałem z siebie, bo czułem, że robię coś nie tak w stosunku do swoich rodziców. Pojawiały się wyrzuty sumienia. To pokazuje jak ta więź z rodzicami jest silna.
Z jednej strony chcemy coś robić, realizować marzenia, mamy takie a nie inne poglądy, a z drugiej coś ciągnie nas w dół, bo czujemy, że to jest sprzeczne z tym, czego chcą rodzice. Trzeba mieć nadzieję, że po pewnym czasie dojdziemy do momentu, w którym będziemy to walić. Wywodzimy się z takiego a nie innego środowiska, ale od nas zależy co z tym zrobimy.
Dzisiaj znowu była awantura z krewnymi. Jak ja ich nienawidzę! Ze wszystkimi ludźmi się umiem dogadać, ze wszystkimi, tylko z krewnymi nie umiem! W ogóle, rozdziera mnie od środka, dręczy bezsilność. Z jednej strony pragnę niezależności, z drugiej bezwarunkowej akceptacji.